Sunday, August 18, 2013

XXXIII

Harry stał przed nim, jakby nigdy nic. Czy wyglądał na skruszonego? Trudno powiedzieć, ale z pewnością był zdenerwowany, o czym świadczyło ciągłe zagryzanie dolnej wargi. Utkwili w sobie spojrzenia, a Louis z trudem powstrzymał agresję, tylko ze względu na Alberta utkwionego w jego ramionach. Nie trwało to więcej niż pół minuty, a jednak, zdawało się, że znajdują się tu od kilku godzin. Nie wiedział, jak się zachować. Nie wiedział, co tak naprawdę czuje w tym momencie. I nie chciał wiedzieć, co jeszcze może się wydarzyć, jeśli sprawy zostaną nieprawidłowo rozegrane.            - Albert po prostu uparł się, żeby cię zobaczyć… - powiedział Harry, głosem, przez który każdemu zrobiłoby się go żal. Ale nie Louisowi. Skąd miał wiedzieć, czy to nie jest jakaś gra? Jednak Al naprawdę cieszył się, że go zobaczył. I nawet jeśli Tommo tego nie okazywał, był tak samo uradowany. – Niall jutro go odbierze – dodał zielonooki, po czym wziął głęboki wdech. Zdawać się mogło, że wypowiedzenie tych krótkich słów zmęczyło go bardziej, niż lekcje wychowania fizycznego, na których w sumie zwykle nie ćwiczył.            - Dzięki. Będę wiedział, jak się nim zająć – odparł krótko. Przemawiała przez niego chłodna uprzejmość, która tak naprawdę była tylko wzorcem wyuczonym przez większość społeczeństwa. Postawił chłopca na ziemi, od razu uśmiechając się do niego. Nie chciał, żeby malec kojarzył pobyt u niego z czymś nieprzyjemnym. Właściwie to dlaczego Niall nie poprosił o opiekę jego, zamiast Hazzy?             - No to… Chyba już pójdę. – Styles zrobił się nagle malutki i w pewnym sensie żałosny, ale zareagował tak, jak Louis to przewidział. Zielonooki pochylił się jeszcze do Alberta i z widocznym trudem wymusił uśmiech – Muszę już iść Albert. LouLou się tobą zajmie – Loczek wyglądał, jakby za chwilę miał upaść na ziemię zalany łzami. I nawet Tommo poczuł powagę sytuacji, spuszczając bezradnie wzrok. Mógł kazać mu tu zostać, ale to kłóciłoby się z jego wcześniejszym zachowaniem. Harry rozłożył ramiona, by objąć malca, ale ten cofnął się, kręcąc głową.            - Czemu idziesz? Zostań – chłopiec spojrzał w górę. Jego oczy stały się wielkie, jak monety, a sam wyglądał, jakby miał się rozpłakać, jeśli tylko Styles zdecyduje się odejść. Zielonooki pytająco spojrzał na Louisa, a ten westchnął bezradnie. Już teraz nie wiedział, czego chce. Przed chwilą był pewien, że pozostanie tu Harrego byłoby najlepszym rozwiązaniem, ale w tej chwili, gdy było to możliwe, nie potrafił sobie tego wyobrazić. Mimo niezdecydowania wiedział, że musi wybrać to, co będzie najlepsze dla Alberta. Skinął lekko głową, a Loczek zrozumiał ten gest, bo na jego twarzy pojawił się cień p r a w d z i w e g o uśmiechu. - Żartowałem, zostaję – powiedział, a malec rozpromienił się momentalnie. Tomlinson wpuścił rozradowanego chłopca do domu, po czym ruszył za nim. Czuł za sobą obecność Harrego. Nauczył się jej wyczuwać, gdy spędzali ze sobą tak wiele czasu. Bezużyteczna umiejętność, która może nigdy więcej się mu nie przydać. Nie jeśli nic się nie zmieni.Nie miał pojęcia, co będzie robił z Albertem i Harrym. Skupiał się na tym, by zachować uśmiech, gdy mały na niego patrzy, ale tak naprawdę nie miał na to zbyt wiele siły. Miał ochotę wrócić do łóżka i ponowić bezcelowy cykl spania i płakania. Ale nie zawsze dostaje się to, czego się chce. I przecież cieszyła go obecność chłopca. Prawda? A może był już tak wypaczony z wszystkich emocji, że pozostał obojętny nawet na jego obecność? Ale przecież gdyby tak było, mógłby powiedzieć Hazzie, że ma go zabrać i się tu nie pokazywać. No może trochę delikatniej. Jego mama była w domu i to było problemem. Już potrafił wyobrazić sobie niekończące się pytania, wypływające z jej ust jak rzeka z górskiego źródła. Na szczęście teraz ograniczyła się do zdawkowych spojrzeń. Była uprzejma wobec Harrego, chociaż podejrzliwie się mu przyglądała. Za to Alberta po prostu pokochała, no bo jak można inaczej? Nie miała jednak czasu, by zostać i pomóc im w opiece, bo musiała jechać na wywiadówkę. Bez obaw, nie dotyczyła ona jego, a Lottie. Wychodząc rzuciła im trafny pomysł: pieczenie ciastek. Zajęcie korzystne dla wszystkich, Al będzie zaaprobowany tym, a wszyscy inni później najedzą się ciepłych ciasteczek. Po wyjściu Jay zapanowała niezręczna cisza. Siostry Louisa siedziały w swoich pokojach, nie wychylając się nawet po to, by sprawdzić, kto jest ich gościem. W końcu odważył się odezwać Lou.- Chyba tylko ty potrafisz piec… - stwierdził, kierując słowa do Stylesa. Ten potwierdził skinieniem głowy.- Nie traćmy czasu – podsumował Loczek, łapiąc w pasie Alberta i podnosząc go. Mały roześmiał się, a Harry ruszył w stronę kuchni. Za nimi wolno dreptał Tomlinson, wyraźnie pozbawiony chęci do czegokolwiek. Wiedział, że w końcu będzie zmuszony do rozmowy, a co najdziwniejsze, chciał, żeby to stało się już. Najlepiej w tej chwili, tak, żeby miał już to z głowy. – Potrzebujemy mąkę, masło, jajka, cukier, mleko i czekoladę – zaczął wymieniać Hazza, wcześniej stawiając chłopca na nogi. Louis stanął przy drzwiach, krzyżując ręce na piersi. Wpatrywał się w przestrzeń przed sobą, zupełnie odcinając się od wszystkiego. Dopiero po chwili zorientował się, że Styles wpatruje się w niego w milczeniu, czekając na jakąś reakcję. - Co…? – zapytał niebieskooki z dezorientacją w głosie. Zielonooki nadal patrzył na niego wymownie. – Mam ci to wszystko dać? – zrozumiał po chwili. Harry pokiwał głową, unosząc brwi ku górze. – Skąd mam ci to wytrzasnąć? – prychnął Tomlinson, opierając się ramieniem o futrynę. - To ty tu mieszkasz… - mruknął Loczek, spuszczając wzrok. Chyba żaden z nich nie wierzył w to, że właśnie są w tym samym pomieszczeniu. Harry odwrócił się do niego plecami, po czym podszedł do jednej z szafek i otworzył ją. Powtórzył tą czynność jeszcze kilka razy, aż do momentu, gdy wszystkie składniki znalazły się na stole. Louis niechętnie podszedł do niego i usiadł na krześle. Obok stał Albert, który z ciekawością patrzył na składniki. - Mam w czymś pomóc? – zapytał, chociaż w ogóle nie miał na to ochoty. Wbił wzrok w blat, czując nagłą falę melancholii, która napłynęła do jego umysłu. - Poradzimy sobie z Albertem – odparł Styles, uśmiechając się do małego. Ten ucieszył się i zabrał ze stołu metalowy kubek do nakładania mąki. Lou nic nie odpowiedział, słuchając tylko jak Hazza tłumaczy chłopcu, co i w jaki sposób ma zrobić. Każda czynność, którą wykonywał Loczek była dokładnie opisana. A i mały nie oszczędzał na zadawaniu pytań. Tomlinson nie specjalnie się na tym skupiał, ale mimo tego w jego głowie zawitała myśl o tym, że Harry byłby dobrym ojcem. A raczej będzie… Kiedyś.Kiedyś. Tyle że Louis nie pomoże mu w wychowaniu tego dziecka. Nigdy nie będzie mógł potrzymać tego dziecka, uściskać go z dumą i nazwać go „naszym”. A jednak nie wyobrażał sobie, żeby Harry wychowywał dziecko z kimś innym. Coś ukuło go w piersi, a do oczu napłynęły łzy. Nagły atak, z którym próbował walczyć, zaskoczył go tak bardzo, że nie był w stanie zatrzymać kropli spływających po jego policzku. Spuścił głowę, nie chcąc, by Styles lub Albert to zauważyli. Najlepszym wyjściem byłoby wyjście, ale wtedy na pewno ktoś spytałby go, gdzie idzie… - LouLou, coś cię boli…? – usłyszał wysoki głosik, który należał do Alberta. Chłopiec podszedł do niego i przytulił się do jego nóg, a Louis nie miał nawet siły, by na niego spojrzeć. - Nie, nic mi nie jest Al… - odpowiedział, próbując wymusić uśmiech. Nie udało mu się. Wyciągnął rękę, by pogłaskać chłopca po włosach. – Za chwilę wrócę, dobrze? – powiedział, wstając. Mały odsunął się od niego niepewnie. Wyglądał na zawiedzionego i chociaż ten widok zabolał Tommo, nie mógł zostać w kuchni. Nie wiedział, czy Harry na niego patrzy. Czy zauważył cokolwiek.Odwrócił się sztywno i z trudem, po czym wyszedł z kuchni. Gdy tylko znalazł się poza widokiem Harrego i Alberta, osunął się na kolana, kuląc się w kłębek. Jego ciałem zaczęły wstrząsać spazmy, a stłumione łkanie wydobyło się z jego ust. Nie wiedział, co nagle się stało. Po prostu był już tym wszystkim zmęczony, chciał, żeby to wszystko się skończyło. - Louis… - usłyszał cichy głos tuż przed sobą. Nie musiał podnosić głowy, żeby wiedzieć, że to Harry. Nawet nie przestał płakać.- Próbowałem przestać cię kochać… - wyłkał, starając się, by jego słowa stały się jak najbardziej zrozumiałe. Nie wiedział, jak wyjaśnić to, że każdy dzień bez Harrego był jak nóż wbity w jego serce. Bo przecież to kłóciłoby się z jego zachowaniem… - Ale nie potrafię! – schował twarz w dłoniach, trzęsąc się. - To dlaczego mnie nie posłuchasz? – głos Hazzy także się załamał. Jego dłonie znalazły się na ramionach Louisa – Przepraszam, przepraszam, że ci nie powiedziałem… Przecież wiesz, że oddałbym wszystko, żebyś był szczęśliwy. Oddałbym wszystko, ale nigdy się nie poddam. – Tomlinson nie mógł się powstrzymać i podniósł głowę. W oczach Stylesa znajdowały się łzy. - Więc dlaczego mnie oszukałeś? – zapytał niebieskooki drżącym głosem. Harry spuścił wzrok i westchnął bezradnie. Rozmawianie z Lou było czasem gorsze od dyskusji z dzieckiem, ale przecież takiego go pokochał, prawda? Mógł więc wytłumaczyć to jeszcze jeden raz.- Mówiłem ci… Przecież wiesz, jacy są ludzie. Wiesz, co oni mogliby zrobić Nickowi? To jest mój przyjaciel, a gdyby ktoś nieodpowiedni się o tym dowiedział… On poszedłby do więzienia Louis! Nie chcę tego. Kocham tylko ciebie, ale nie chcę, żeby on został ukarany za coś, za co nie powinien! – Styles uniósł ręce do twarzy, wycierając z niej łzy. Jego oczy stały się czerwone, a on sam zaczął z trudem łapać oddech. – Dlaczego nie możesz tego zrozumieć? – zapytał rozgoryczony, ponownie dotykając ramion chłopaka.- Ja… Bo przecież ja bym nikomu o tym nie powiedział. Nie mogę uwierzyć w to, że mi nie zaufałeś – Tomlinson odważył się, by spojrzeć mu w oczy. Zacisnął mocno szczękę, by nie rozpłakać się jeszcze bardziej. – Jeśli mamy się kłócić co miesiąc, to jaki to ma sens…?- Nie wiedziałem, że mogę taki być… Nie znałem tej strony siebie. – Harry wziął głęboki wdech – Ale wiem, że poszedłbym za tobą wszędzie. Znalazłbym cię wszędzie, tylko po to, by móc wrócić z tobą do domu. Bo… Louis, ja nie chcę żyć bez ciebie! – Styles nagle wybuchł płaczem. Zdawał się być małym dzieckiem, które nagle straciło wszystko. Nawet jeśli to był szantaż emocjonalny… Tommo nie wytrzymał i padł w ramiona Hazzy, który zachwiał się i upadł na kolana. Oboje płakali, mimo tego, że od teraz miało być już tylko dobrze. Ściskali się tak mocno, że mogliby pozostać w tej pozycji już na zawsze. Moczyli sobie nawzajem koszulki, łkając. Nie musieli nic mówić. Rozumieli siebie, ale potrzebowali tego płaczu, musieli pozbyć się tego całego cierpienia, nienawiści do siebie nawzajem. Wszystkiego, co zgromadziło się przez dwadzieścia dwa dni rozłąki. Oddaliby za siebie życia, bo nie potrafiliby żyć oddzielnie. Wtuleni w siebie klęczeli przez dłuższy czas, zapominając o całym otaczającym świecie. Dopiero dodatkowa para rąk, która włączyła się w uścisk, otrzeźwiła ich. Zdziwieni odsunęli się od siebie odrobinę, ich twarze pokryte były łzami. Spojrzeli na Alberta, który chciał przyłączyć się do przytulania. Louis zaśmiał się cicho, po czym pociągnął nosem i wciągnął malca do uścisku._________________________________________________Ok, więc pamiętajcie, że będzie jeszcze EPILOG. Prosimy o komentarze, bo Epilog jest już napisany i gotowy do dodania :) 40 komentarzy?Pytania? ask.fm/StylinsonCampSzczerze do tego rozdziału nie mogłyśmy się zabrać. Może dlatego wyszedł nienajlepszy, ale cóż. Mam nadzieję, że epilog będzie lepszy.Dlaczego nie ma LarryPorno w tym rozdziale? Bo nie, nie chciałam tego tu :CNie wiem, czy wiecie, że czytając niektóre komentarze płaczemy. ~MGreyback i SalomeaTO JESZCZE NIE JEST KONIEC
Source:http://stylinsoncamp.blogspot.com/2013/08/xxxiii.html

XXXIII Images

XXXIII
(1024 x 768 - 241.51 KB - jpeg)

... THE EDIT: "IRON MAN 3": ARMADURAS MARK XXXIII, MARK XL Y MARK XXXIX
(728 x 768 - 158.10 KB - jpeg)

Super Bowl XXXIII – 1998
(570 x 414 - 95.22 KB - jpeg)

Regio Protectores - Cerradas de Cumbres -XXXIII | Clasf
(1289 x 671 - 239.77 KB - jpeg)

No comments:

Post a Comment